Mirek Sukiennik
KING CRIMSON „In The Court Of The Crimson King”, Październik 1969 r.
1. 21st Century Schizoid Man
2. I Talk To The Wind
3. Epitaph
4. Moonchild
5. The Court Of The Crimson King
Już sam utwór rozpoczynający płytę tłumaczy, dlaczego jest omawiana w tym czasopiśmie… Ale King Crimson to zespół szczególny. Jest dość trudny w odbiorze i ma zarówno zagorzałych fanów jak i zaciekłych krytyków. Tak jak cała sztuka nowoczesna. Np. w malarstwie najdroższe są dzieła impresjonistów i ekspresjonistów – ponieważ największą wartością sztuki jest to, w jaki sposób na nas wpływa i jakie wywołuje emocje, a nie precyzja i doskonałość odwzorowania rzeczywistości. Nie można zapomnieć, że jest to płyta debiutancka – tym bardziej zaskakuje jej przemyślana forma, dopracowanie aranżacji i dojrzałość muzyczna instrumentalistów.
To nie jest zbiór prostych, łatwych piosenek – to zamknięta artystycznie całość. Płyta łączy rock progresywny z jazzem i początkami brzmień hard-rockowych oraz muzyki elektronicznej i symfonicznej. Zaskakuje zmianami rytmu i tempa tak, aby utrzymać słuchacza cały czas w napięciu. Po raz pierwszy wykorzystano na niej szerzej melotron – pierwowzór syntezatora, który miał imitować orkiestrę symfoniczną oraz partie fletu. Pierwszy utwór 21st Century Schizoid Man to drapieżny i niepokojący rock z tekstem opisującym apokaliptyczną wizję XXI wieku. Wykorzystano w nim też instrumenty dęte i saksofon, a głos wokalisty jest zniekształcony, co potęguje uczucie niepokoju i lęku. Po nim piękna, uspokajająca ballada I Talk To The Wind, a po niej jeden z najpiękniejszych utworów w historii rocka – Epitaph z symfonicznym rozmachem i pięknym wokalem Grega Lake’a. To kolejny pesymistyczny obraz nadchodzących czasów – no cóż, oglądając co jakiś czas wiadomości można chyba stwierdzić, że autor tekstu Peter Sinfield niewiele się pomylił… Potem Moonchild łagodne i kołyszące z jazzową improwizacją (w końcu utworu bliższą muzyce współczesnej – przez co jest trudna w odbiorze…). Ostatni utwór – The Court Of The Crimson King to zaproszenie na dwór Karmazynowego Króla – 9 minutowa suita symfoniczna z poetyckim tekstem opisującym prawdopodobnie bramy piekła, które kończy nasze trudne i bezsensowne życie.
Często łączy się tę płytę z bezsensem zimnej wojny i całkiem wtedy realnym zagrożeniem atomową apokalipsą. Dopełnieniem niepokojącego pesymizmu płyty jest jej okładka – wykrzywiona w obłędnym krzyku twarz wyraża ból i rozpacz oraz przerażenie otaczającym nas światem (podobnie jak Krzyk Muncha – sztandarowe dzieło ekspresjonizmu). Autor okładki Barry Godber zmarł na zawał w wieku 24 lat, wkrótce po ukazaniu się płyty. Najważniejszą postacią King Crimson jest Robert Fripp – gitarzysta i kompozytor, gra on też na instrumentach klawiszowych i melotronie. Na In The Court… zespół tworzyli jeszcze Ian McDonald grający na instrumentach klawiszowych i melotronie, perkusista Michael Giles oraz basista i wokalista Greg Lake. To jedyny album nagrany w tym składzie – tylko Robert Fripp przez cały okres trwania zespołu jest jego członkiem – reszta składu ulegała wielokrotnym zmianom.
Znaczenia tej płyty nie można przecenić. Pomimo trudnych w odbiorze fragmentów i braku tradycyjnych przebojów radiowych stała się ona ważnym ogniwem łączącym muzykę rockową z jazzem i muzyką klasyczną, a także była początkiem nurtu zwanego rockiem progresywnym. Dzisiaj pomimo upływu lat, płyta nadal poraża siłą oddziaływania i tworzenia wizji świata u krawędzi szaleństwa i rozpadu. To prawdziwa sztuka – bo nikogo nie pozostawi obojętnym – obok zachwyconych odbiorców będą też tacy, dla których po prostu jest zbyt trudna i wyrafinowana. Ale na pewno te 45 minut zapamięta każdy – i o to chyba chodzi w sztuce – żeby nie pozostawić odbiorcy obojętnym i zmusić go do próby wyobrażenia sobie innego, zarysowanego przez artystę świata.
Schizofrenia w sztuce – to temat na osobny artykuł, postaram się tylko wspomnieć najważniejsze postaci, które z tą chorobą są związane. W muzyce – to np. Peter Green – gitarzysta bluesrockowy, założyciel i lider Fleetwood Mac. W nauce znana jest postać Johna Nasha – matematyka i ekonomisty, laureata Nagrody Nobla i bohatera filmu „Piękny Umysł”. W malarstwie podejrzewano schizofrenię u Salvadora Dali, Pablo Picasso i Vincenta van Gogha. Prawdopodobnie chorował na nią brytyjski grafik Louis Wain. W prawie całym okresie twórczości malował często koty, które w miarę postępu choroby stawały się uczłowieczone i przybierały coraz dziwniejsze kształty, aż do geometrycznych figur zupełnie nieprzypominających kota. Można też wspomnieć o twórczości hiszpańskiego fotografa Davida Nebredy cierpiącego na schizofrenię paranoidalną, której towarzyszyły samookaleczenia. Na pewno najbardziej znanym obrazem związanym z tą chorobą jest wspomniany już Krzyk Edvarda Muncha. To właściwie cykl czterech obrazów w różnych technikach malarskich przedstawiający nienaturalną postać człowieka trzymającego się za głowę na tle różnobarwnego nieba. To najbardziej znane dzieło ekspresjonizmu wyraża uczucia artysty i obrazuje samotność i alienację jednostki w świecie. W czasie, gdy Munch tworzył to dzieło, jego siostra Laura została poddana leczeniu psychiatrycznemu – prawdopodobnie cierpiała na schizofrenię. Sam artysta również przez wiele lat zmagał się z alkoholizmem i różnymi zaburzeniami psychicznymi, był m.in. leczony elektrowstrząsami. W ogóle w przypadku artystów powinno się uwzględnić, że w tej grupie społecznej choroby i zaburzenia psychiczne występują częściej niż w zwykłej populacji. Może jest to cena za kreatywność, a nieszablonowe i niezwykłe postrzeganie świata daje większą szansę na sukces artystyczny?
Czasem obserwując dzisiejszą scenę polityczną w Polsce zastanawiam się, czy schizofrenia nie jest u nas bardziej powszechna niż się wydaje. Ale to już zupełnie inna historia – na pewno zachęcam do zapoznania się z płytami King Crimson zamiast dyskusji o polityce – kto, kogo, kiedy, dlaczego i kto za tym stoi…
Zdjęcia w serwisie: www.stock.chroma.pl, www.123rf.com, archiwa autorów i redakcji