Jacek Bomba
Kępiński, absolwent Liceum im Bartłomieja Nowodworskiego w Krakowie, ponoć najstarszej szkoły średniej w Krakowie, poważnie traktował tradycje klasyczne i kierował się w życiu wpojonymi w młodości zasadami. Czas głębokich dekonstrukcji jeszcze nie nadszedł. Wartości świata zachodniego nie zdołały co prawda powstrzymać totalitaryzmów i ludobójstwa, ale to nie upoważnia do pogrzebania ich razem z wymordowaną kulturą. O tym pisał w esejach zebranych w Rytmie Życia. Ale same eseje, a i inne teksty, pisał codziennie przez lata. Codziennie przed wyjściem do kliniki i pacjentów, bodaj kilka słów, bodaj tę jedną, jedyną linijkę, ale codziennie. Pani Docentowa jeszcze we śnie, a Kępiński stuka w maszynę swoją dzienną porcję tekstu. Nie było przerw nawet w wakacje.
Nienaruszalnym rytuałem krakowskiej kliniki przez wiele lat był jesienny urlop Docenta Kępińskiego. Pierwszego września wyjeżdżał nad Bałtyk. Wracał 15 października. Sześć tygodni spędzał w kaszubskiej wiosce rybackiej Dębki koło Żarnowca. Z czasem Dębki stały się modnym, chociaż zawsze nieco alternatywnym kąpieliskiem. Przybyło letnich domów, zbudowano dogodny dojazd przez płaskie mokradła wzdłuż Piaśnicy, rzeki granicznej w okresie międzywojennym. Te mokradła ciągną się od Jeziora Żarnowieckiego, przy którym w latach siedemdziesiątych rozpoczęto budowę elektrowni jądrowej, przerwaną pod naciskiem przeciwników energetyki atomowej, ale i w związku ze zmianami politycznymi lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Państwo Kępińscy podróżowali do Żarnowca autobusem z Gdyni, a potem już furmanką i piechotą do domku leśniczego, który wynajmował im kwaterę.
Na te sześć tygodni Docent powierzał opiekę nad pacjentami przychodzącymi do niego co tydzień, wybranemu młodszemu koledze. Wyróżniony w ten sposób mógł przez sześć piątków zasiąść w piwniczce, to znaczy gabinecie Docenta w podziemiach kliniki już o siódmej rano i do trzeciej, czwartej po południu przyjmować każdorazowo ponad pięćdziesiąt osób korzystających z jego ambulatoryjnej opieki oraz leczenia. Prośba o zastępstwo była nie lada wyróżnieniem, a zasiadanie w fotelu Docenta, za jego biurkiem, w atmosferze przez niego stworzonej, przeżyciem niemal mistycznym, przesłaniającym trud i lęk, żeby nie zawieść zaufania jego i jego pacjentów.
A Docent, jak zwykle wstawał wcześnie rano i wypływał daleko w morze. Pływał codziennie, niezależnie od pogody do połowy października. Po tych pływackich wyczynach zasiadał do pisania. Kiedy Pani Jadzia wstawała, zjadali śniadanie i wyruszali na spacer po lesie. Znajdowali polankę, Docent zasiadał na pniaku z maszyną do pisania na kolanach i wystukiwał na niej akompaniament dla dzięciołów. Pani Jadzia, jak opowiadała sama, zbierała leśne kwiaty i jagody, doglądając spokoju męża. Nazywała te spacery „wyprowadzaniem Antosia na wypas”. „Pasłam go tak, żeby nie siedział cały dzień w pokoju, ale pracy nie mogłam mu przerwać”. Opowieść Pani Jadzi jest sielankowa. Pieniek, dzięcioły na drzewach, zdziwione zające i sarny, a jej ukochany Antek pogrążony jest w skupieniu i pisaniu.
Ale przecież nie pisał całymi dniami. Wielu przyjaciół i wielbicieli przedsiębrało trudy podróży autobusowej do Żarnowca i piechotą do Dębek albo autobusem do Karwi i piechotą wzdłuż morza (pod czujnym okiem wopistów strzegących bezpieczeństwa państwa i jego obywateli!), żeby odwiedzić Docenta w jego jesiennym letnisku. Czy lubił te wizyty – nie wiadomo. Pani Jadzia, i owszem, bardzo.
Nic nie wiadomo o tym, czym się Kępińscy żywili na tym odludziu. Do benedyktynek w Żarnowcu było daleko, na miejscu żadnej karczmy. Chyba nie samymi leśnymi jagodami? Ryby? Grzyby? Obiady u leśniczyny?
Na przykład maślaki albo wędzona ryba na ciepło?
Wszyscy znamy grzyby duszone w śmietanie albo pieczone na patyku nad ogniskiem. Ale dzisiaj łatwiej o grill niż ognisko. Pani Jadzia grilla nie miała, ale leśniczyna miała piekarnik.
Maślaki z rusztu | |
5 – 6 sztuk na osobę | maślaków świeżych, średniej wielkości |
1 ząbek | czosnku |
2 łyżki | oliwy |
do smaku | sól, pieprz |
Umyć starannie maślaki i odrzucić nóżki. Nie zdejmować skórki z kapelusza. Rozgrzać piekarnik, najlepiej w wersji grill, to znaczy od góry. Blachę do pieczenia natrzeć czosnkiem i rozprowadzić na niej oliwę. Ułożyć maślaki skórką do blachy. Posolić i popieprzyć według upodobania (ad libitum). Piec około 15 minut. Podawać z chlebem z masłem albo z ziemniakami z wody.
A może prekursorsko inspirowała się prostą kuchnią włoską? I przygotowywała kluski?
Tagliatelle z kurkami | |
10-15 dkg na osobę | gotowego makaronu wstążki, czyli tagliatelle |
1 litr | świeżych kurek |
1 duża | cebula |
2 łyżki | masła |
250 ml | gęstej, kwaśnej śmietany |
do smaku | sól, pieprz |
Kluski ugotować w osolonej wodzie wg instrukcji producenta. Odcedzić niezbyt dokładnie, wrzucić do miski z łyżką masła i wymieszać. Kurki dobrze umyć. Kiedy kluski się gotują, w głębokiej patelni roztopić drugą łyżkę masła i wrzucić pokrojoną „w piórka” cebulę, poddusić, nie rumienić! W piórka, to znaczy południkowo, na grubość około pół centymetra. Kiedy stanie się szklista wrzucić umyte kurki, a po 3 minutach wlać śmietanę, posolić i popieprzyć według uznania. Po następnych 3 minutach wylać sos na kluski, wymieszać i podawać.
Mogła też była, gdyby kontakty między psychiatrią krakowską, a turkeńską rozwinęły się wcześniej, skorzystać z przepisu Hanni Alanenowej na rybę. Prostota zniewalająca, jak w architekturze jej (Hanni) ojca.
Biała ryba według Hanni Aalto-Alanen | |
1 duża biała ryba | świeżo wędzona na ciepło |
1 kg | ziemniaków |
1 duży pęczek | zielonego koperku |
2o dkg | świeżego masła |
do smaku | sól |
Co to jest biała ryba? Hanni Alanen nic bliższego o niej nie mówiła, ale zachodzi przypuszczenie, że to bałtycki łosoś. W każdym razie kupuje się go w kiosku nadmorskim z wędzarnią „na ciepło” albo u rybaka, który ma wędzarnię i używa jej. Jeśli wystygnie w drodze do domu, trzeba – owiniętą w papier – podgrzać w piekarniku.
Ziemniaki ugotować, można w mundurkach. Bez soli. Najwięcej pracy to utarcie masła z drobno posiekanym koperkiem i solą. Rybę dzieli się przy stole, a niesolone ziemniaki smaruje masłem koperkowym.
Nulla dies sine linea – Pliniusz starszy przypisuje to powiedzenie Apellesowi (wg Kopalińskiego).
Zdjęcia w serwisie: www.stock.chroma.pl, www.123rf.com, archiwa autorów i redakcji