Z Cleo Ćwiek rozmawia Katarzyna Parzuchowska z Fundacji eFkropka
Podjęłam decyzję o stuprocentowej współpracy i całkowitej szczerości w kontakcie ze specjalistami. Dotarło do mnie, że nie muszę czuć smutku przez cały czas – wspomina swoje początki zdrowienia Cleo Ćwiek, modelka i psycholog, która otwarcie mówi o doświadczeniu życia z diagnozą choroby afektywnej dwubiegunowej.
Zacznijmy od stresu. Czy Twoim zdaniem sztuka radzenia sobie z nim wpływa na zdrowie psychiczne?
Jestem typem zadaniowca. Jak coś się dzieje, podnosi mi się adrenalina i skupiam się nad tym, co trzeba zrobić. Moja siostra na przykład reaguje na stres emocjonalnie. W tych samych sytuacjach czujemy się inaczej i inaczej sobie z nimi radzimy. Jak odnosisz się do trudnych sytuacji emocjonalnie, zatrzymujesz się w miejscu i skupiasz się na swoich odczuciach, które być może są adekwatne, ale mogą też być przeskalowane. Możliwe, że dzieje się tak dlatego, że sytuacja cię zaskoczyła, a może zaskoczyło cię to, czym ta sytuacja w ogóle jest. To bywa kontrproduktywne. Nie mówię tu, że całe nasze życie musi być produktywne i że nie możemy dawać sobie czasu na przeżywanie emocji. Badania wskazują jednak, że zadaniowy styl radzenia sobie ze stresem jest bardziej zdrowy i pozytywny dla nas. Takie też jest moje doświadczenie.
Siostra zmagała się z kryzysem zdrowia psychicznego wcześniej niż Ty ze swoimi?
Pierwszy raz trafiła do szpitala, gdy miałam 16 lat, a ona 15. Znalazła się z zaburzeniami odżywiania w Instytucie Psychiatrii i Neurologii na Oddziale dla Dzieci i Młodzieży. Kiedy ja trafiłam do szpitala 3 lata później, moja rodzina lepiej wiedziała co robić. Miałam o tyle łatwiejszą sytuację, że nie było czymś tak nowym i zaskakującym jak wcześniej, w przypadku siostry. Rodzice wiedzieli, gdzie mnie zawieść, że to taki szpital a nie inny. Mieli wszystko poukładane, trasę z domu do szpitala wcześniej pokonywali wielokrotnie.
A jakie były Twoje odczucia w związku z tym, że trafiasz do takiego a nie innego szpitala?
Nie przyjęłam tego ze spokojem. Co prawda miałam temat oswojony w związku z siostrą, ale nigdy wcześniej to nie dotyczyło mnie. Wydaje mi się, że dzięki temu, że mieszkam w dużym mieście i od zawsze obracałam się wśród ludzi raczej otwartych, to nigdy nie byłam uprzedzona czy zaskoczona tematem terapii albo szpitala psychiatrycznego. Po prostu jedna z dostępnych form dbania o zdrowie. W ostatniej klasie liceum, kiedy zrobiłam sobie rok przerwy w pracy modelki, postanowiłam poszukać terapeutycznego wsparcia. Zrozumiałam, że od dawna jestem smutna i może jest coś, co mogę z tym zrobić, a teraz akurat mam na to czas. Znalazłam ośrodek, gdzie chodziłam najpierw na terapię indywidualną, a po jakimś czasie terapeutka dała mi znać, że tworzy grupę terapeutyczną dla osób w moim wieku i zaprosiła mnie do niej a ja zgodziłam się przyłączyć. Okazało się, że ta praca w grupie to było coś kompletnie nie dla mnie, chociaż zrozumiałam to dopiero po fakcie.
Dlaczego terapia grupowa okazała się nie trafiona?
Rozumiem, że dla kogoś innego to może być super sprawa. W moim przypadku dużo rzeczy się tam we mnie pootwierało, ale niestety nie zostały one zamknięte. Doszło do przeciążenia, które doprowadziło mnie do załamania psychicznego. Wtedy właśnie w kompletnej rozsypce wylądowałam w szpitalu psychiatrycznym. Początkowo myślałam, że mam tam zostać na 48 godzin, żeby dojść do siebie. Miałam wtedy inne rzeczy na głowie. Maturę za dwa miesiące. Byłam przekonana, że po dwóch dobach wrócę do domu. Trafiłam do pokoju obserwacyjnego z towarzystwem jak z Lotu nad kukułczym gniazdem. Kolejnego dnia odbyłam sporo rozmów z lekarzami, co chwila musiałam mówić to samo, aż w końcu przenieśli mnie na oddział młodzieżowy. Na początku źle znosiłam szpital. Nie chciałam tam być. Nie miałam poczucia, że coś jest ze mną szczególnie nie tak. Uważałam, że tylko dałam się chwilowo przytłoczyć problemom. Przez pierwsze dni byłam nastawiona buntowniczo. Nie chciałam ruszać się z łóżka, wstawać nawet na jedzenie. Ale przewartościowałam to sobie w głowie i zrozumiałam, że może to jest właśnie moment, na który czekałam, że jestem teraz w miejscu, z którego raczej szybko nie wyjdę ale za to wokół mam świetnych specjalistów, którzy chcą i mogą mi pomóc. Postanowiłam, że spróbuję z tego skorzystać. Podjęłam wtedy decyzję o stuprocentowej współpracy i całkowitej szczerości w kontakcie ze specjalistami. Wcześniej myślałam, że jestem smutną czy pesymistyczną osobą i że niektórzy już tak mają. Dotarło do mnie, że nie muszę czuć smutku przez cały czas. Zrozumiałam, że buntowałam się tak naprawdę wobec siebie samej.
Super postawa. I tak szybko do niej doszłaś. Czasami osobom chorującym zajmuje lata zrozumienie, że współpraca ze specjalistami jest ważna. Co działo się dalej?
Spędziłam w szpitalu 3 tygodnie i nie opuściłam go z ostateczną diagnozą. Wyszłam za to z kontaktem do psychiatry, który później został moim lekarzem prowadzącym. Bardzo dobrze go wspominam. Chyba niecały rok od hospitalizacji, po pierwszej manii, zdiagnozował u mnie chorobę afektywną dwubiegunową. Wtedy myślałam, że po prostu nareszcie dobrze się czuję, że odmieniła mi się osobowość, tymczasem była to mania. Na szczęście mam siostrę, która jest niezwykle uważna. To ona mi wtedy powiedziała: „może zapisz się do lekarza, może teraz tego potrzebujesz”.
Dochodzenie do odpowiednich dawek leków, adekwatnych diagnoz, czy terapii opartej na dobrej więzi z psychoterapeutą, to z reguły czas prób i błędów. Co poczułaś, jak pojawiła się diagnoza?
Jestem osobą introwertyczną. Miałam problemy z relacjami. Wiele rzeczy musiałam wypracować podczas terapii. Miałam dwa ważne momenty w zdrowieniu. Pierwszy, kiedy dostałam diagnozę CHAD, a drugi, kiedy otrzymałam od psychiatry informację o tym, ze jestem w spektrum autyzmu. Wtedy wszystko mi się ułożyło i rozjaśniło. Diagnoza jest dla mnie czymś pozytywnym, bo dzięki niej mam świadomość, co się ze mną dzieje. Teraz mam odpowiedź na wszystko. Do tego na ChAD są leki, które bardzo ułatwiają codzienne funkcjonowanie. Ważne jest też to, jak ja o siebie zadbam każdego dnia.
Mówisz o tym, że siostra Cię wspiera, że dajesz osobom bliskim możliwość informowania Cię, jeśli zauważą coś niepokojącego. Jak to jest z tym obserwowaniem i informacjami zwrotnymi?
Wydaje mi się to bardzo ważne, żeby mieć wokół siebie ludzi, którzy Cię osadzają w rzeczywistości. Zwłaszcza przy takich diagnozach jak CHAD czy schizofrenia, kiedy możesz po prostu odlecieć i nie wiesz, że to się stało – bliscy są ważni. Warto tworzyć wokół siebie sieć wsparcia, mieć takie osoby, które wiedzą o tym, że chorujemy i jeśli nagle zaczniemy się zachowywać inaczej niż zwykle albo kompletnie się wycofamy i przestaniemy odzywać, to zareagują, bo wiedzą, że to może być np. w związku z epizodem depresyjnym. Od terapeutki dowiedziałam się o tym, że istnieją objawy prodromalne, czyli takie objawy przed objawami, które mogą zapowiadać zbliżający się epizod choroby. Takie rzeczy lepiej wychwytywać zanim narosną. Często jednak trudno je zauważyć, dlatego wydają się nagłe.
Sama teraz wyłapujesz zwiastuny, że coś się zbliża?
Na pewno opieram się na wsparciu bliskich, ale mieszkam sama, więc nie mogę na nich polegać całkowicie. Jestem na siebie bardziej uważna niż kiedyś. Praca, którą wykonałam ze swoją terapeutką, zaowocowała tym, że jestem w stanie zobaczyć więcej rzeczy niż wcześniej. Staram się zauważać objawy zwiastujące, ale najtrudniej mi wyłapać zbliżanie się stanów depresyjnych, bo trudno ocenić, kiedy to jest tylko gorszy dzień, a kiedy już coś, czym należy się martwić.
Aktywny tryb życia ułatwia zdrowienie, czy przeszkadza?
Zaczęłam pracować, gdy miałam piętnaście lat. Zawsze byłam osobą nieśmiałą, niepewną siebie. Na początku pracy w modelingu uważałam, że zdarzyło mi się coś wyjątkowego, tak naprawdę mi się nie należało – typowy syndrom oszusta. Dzięki temu, że trafiłam do szpitala, a później na terapię, mogłam na wczesnym etapie życia przepracować rzeczy, które przeszkadzały mi w pracy, jak niskie poczucie własnej wartości i brak pewności siebie. Teraz czuję, że duet „praca-zdrowie” mam dobrze opanowany, a im lepiej się czuję ze sobą, tym lepiej radzę sobie w pracy. To też mnie motywuje. Od początku mojej terapii koncentrowałam się na tym, żeby w końcu móc czuć się dobrze. Wierzę, że jeśli sama będę się permanentnie źle czuła, to nie będę w stanie efektywnie pomagać innym.
Czy łatwo Ci było wejść w terapię i wytrwać w niej?
Miałam duży problem w znalezieniu terapeuty dla siebie, ale postanowiłam do skutku szukać kogoś, z kim będę mogła wykonać konkretne zadania, bo moim celem jest praca nad sobą. Byłam bardzo zdeterminowana, żeby w końcu poczuć się lepiej i wtedy przypadkowo trafiłam na świetną terapeutkę, która zmieniła moje życie i to w znaczący sposób. To mi dało świetny start na przyszłość. Jestem przekonana, że trzeba być wytrwałym i szukać adekwatnej pomocy dla siebie.
_
Cleo Ćwiek – Prezeska Fundacji Można Zwariować, modelka z wykształceniem psychologicznym. Od ponad dekady związana z wieloma rynkami modowymi na całym świecie. Angażuje się w działania i akcje społeczne na rzecz klimatu oraz osób wykluczonych ze względu na zaburzenia psychiczne. Dzięki własnym doświadczeniom zaburzeń psychicznych zainicjowała powstanie kampanii społecznej i fundacji Można Zwariować, która zebrała wokół siebie aktywną i zaangażowaną społeczność. Jest ambasadorką Kongresu Zdrowia Psychicznego.
Zdjęcia w serwisie: www.stock.chroma.pl, www.123rf.com, archiwa autorów i redakcji