Katarzyna Szaulińska
„Nie rozumieją mnie: nie jestem językiem dla tych uszu. Za długo w istocie żyłem w górach, zanadto wsłuchiwałem się w szelesty drzew i poszumy strumieni: i oto mowa ma jest dla nich mową pasterzy kóz.”
Fryderyk Nietzsche, Tako rzecze Zaratustra
18 kwietnia 2015 r. w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie odbyło się I Otwarte Seminarium Filozoficzno-Psychiatryczne pod hasłem „Psychiatria i Filozofia w poszukiwaniu wspólnego języka”.
W spotkaniu brali udział między innymi po stronie filozofów: prof. Zofia Rosińska, mgr Jakub Tercz, a po stronie psychiatrów prof. Wciórka, dr hab Tadeusz Nasierowski. Wystąpili również filozofowie „z pogranicza”: dr hab. Andrzej Kapusta mający wykształcenie medyczne i dr Mira Marcinów, filozof i psycholog.
W trakcie seminarium padła co prawda ostrzegawcza anegdota o pewnej konferencji, na którą zaproszono dwóch wielkich filozofów: Leszka Kołakowskiego i Richarda Rorty’ego. Pomijając szczegóły, wniosek z anegdoty był taki, że nawet (szczególnie?) wielkim umysłom trudno jest słuchać rozmówcy i prowadzić dialog zamiast monologu.
Anegdota, zamiast ostrzeżeniem, stała się przepowiednią. Mimo, iż spotkanie było ciekawe, miało dużą publiczność i emanowało sporą dozą deklaratywnej chęci wymiany myśli, to zawarte w temacie poszukiwanie wspólnego języka przebiegało dosyć opornie. Być może winna temu była formuła narzucająca większości prelegentów tematy wykładowe – nie zawsze w jasny sposób związane z głównym wątkiem, jak np. „Kwantowa teoria umysłu”, po których brakło czasu na dyskusję, być może mętność celu. A być może coś jeszcze innego.
W mojej opinii najbardziej błyskotliwą myśl wniósł prof. Wciórka, twierdząc, że wspólnym językiem psychiatry i filozofa powinien być język potoczny. Mówił, że w kontakcie z pacjentem żaden medyczny dyskurs nie opisze z taką dokładnością subiektywnego doświadczenia człowieka, jak właśnie mowa potoczna, jednocześnie prosta, pełna detali i uniwersalna. I w ten sam sposób mowa potoczna jest mową naturalną dla każdego człowieka bez względu na wykształcenie – czyli i dla filozofa i dla psychiatry. Jego rozmówczyni, prof. Rosińskiej, trudno było przyznać mu rację, broniła języka filozofii i proponowała zamiast jego zmiany, oparcie rozmowy na bazie „wspólnej wrażliwości”. Pojęcia tego nie określiła bliżej – sądzę, że chodziło o „wrażliwość filozoficzną”.
Jeśli ukrytym założeniem spotkania było pobudzenie do wywołanego irytacją myślenia o tym, co można by zmienić w tej formule, to rzeczywiście w mojej ocenie było bardzo twórcze.
Pytaniem, które nie padło na seminarium, a jednak wciąż rzucało cień na całą istotę spotkania, była kwestia władzy. Trudno się obyć bez myślenia o władzy, jeśli tematem seminarium jest wybór języka, a wraz z nim wszystkie kwestie związane z monopolem na prawdę. Nieustępowanie prof. Rosińskiej w kwestiach języka wydawało się związane z pytaniem, czy to psychiatra powinien służyć filozofowi, czy filozof psychiatrze? I tak naprawdę – czym? I czego oczekujemy? Zmiany myślenia, czy wprowadzenia tej zmiany w życie?
Jeśli istnieje wspólne pole myśli i działania, to jego znalezienie wymaga ustępstw z obu stron. Nie mówiąc już o tym, że wprowadzanie w życie myślenia filozoficznego nie dzieje się w dialogu psychiatry z filozofem, ale w ciasnej sieci zależności ekonomicznych i politycznych – o czym wspomniał dr hab Kapusta. A jakby nie patrzeć, dla ekonomistów i polityków język potoczny również jest językiem naturalnym.
Skoro twierdzi się, że patrzenie filozoficzne jest dla psychiatry (i to każdego!) ważne, to warto zastanowić się, co w nim jest takiego ważnego i jak skłonić psychiatrów do zgłębiania tej wiedzy. Warto byłoby też rozpocząć jakiekolwiek działanie od „fenomenologicznego opisu” grupy docelowej lub (dla tych, co wolą żargon marketingowy od filozoficznego): „badania rynku”.
Sądzę, że większość psychiatrów jest z samego faktu ukończenia studiów medycznych „skażona” myśleniem pragmatycznym i póki filozofia nie wskaże punktów, które dla przeciętnego psychiatry mogą być potencjalnie użyteczne w praktyce klinicznej, nie stanie się wiedzą powszechną – co jak być może błędnie sądzę, było celem Otwartego Seminarium.
Oczekiwanie od psychiatrów „wrażliwości filozoficznej”, znajomości terminologii i szczerego pędu do wiedzy, skazuje filozofię na bycie nauką dla wybranych.
Z kursu prof. Parnasa dotyczącego zastosowania fenomenologii w psychiatrii wyniosłam wniosek, że filozofia naprawdę może pogłębić patrzenie na pacjenta chorego na schizofrenię, ułatwić diagnozowanie i szukanie metod terapeutycznych. Wydaje mi się, że filozofia egzystencjalizmu i postmodernizmu jest ciekawa w kontekście psychoterapii, a myśl Foucault i Girarda – antypsychiatrii, praw pacjentów i stygmatyzacji. Innymi słowy, uważam, że istnieje interesujące praktyczne minimum, które mogłoby zostać podane prostym, bliskim potocznemu językiem w trakcie kursu, który w przyszłości mógłby stać się obowiązkowy w trakcie szkolenia rezydentów z psychiatrii.
W zamian psychiatrzy mogliby filozofów zapoznać z namacalnymi realiami psychiatrii – oprowadzić po szpitalu, umożliwić rozmowę z pacjentami. Takie doświadczenia mogłyby wnieść świeży prąd w myśl filozoficzną, pomóc uniknąć scholastycznego zapętlenia i oderwania od rzeczywistości.
Szkoda, żeby tyle dobrych chęci legło w gruzach dyskusji o tym, jak dyskutować.
_
Zdjęcie: Mateusz Ozimek
Zdjęcia w serwisie: www.stock.chroma.pl, www.123rf.com, archiwa autorów i redakcji