Mirek Sukiennik
The Beatles w roku 1966 byli mega gwiazdami muzyki, stylu i kultury masowej. Nastąpiło jednak kilka wydarzeń, które spowodowały duże zmiany w ich funkcjonowaniu jako zespół. Po nierozważnej wypowiedzi Lennona, jakoby Beatlesi byli bardziej popularni od Jezusa (chociaż wyrwanej z kontekstu i źle zrozumianej), spotkała ich fala krytyki środowisk katolickich, a trasa koncertowa po USA wymusiła na organizatorach duże środki bezpieczeństwa. Trasa po Japonii, a szczególnie wydarzenia na Filipinach spowodowały podjęcie decyzji o zaprzestaniu działalności koncertowej. Muzycy doszli do wniosku, że skoncentrują się na nagrywaniu płyt i życiu prywatnym. Pomiędzy grudniem 1966, a kwietniem 1967 (ponad 4 miesiące – co w tamtych czasach było niebywałą ekstrawagancją ze względu na koszty), w studiu Abbey Road nagrywają nowy album – ma to być coś innego, co w pełni ukaże ich nie jako boysband śpiewający proste przeboje, ale jako prawdziwych artystów.
Płyta ma być całością i udowodnić, że muzyka pop może być sztuką wysokich lotów. Specyficzne warunki pracy, luzu i artystycznej wolności zaowocowały powstaniem prawdziwej perły – albumu wesołego, pełnego muzycznych smaczków, uznanego za wstęp do ery „dzieci kwiatów”. Był to też przełom w technice nagraniowej – dzięki genialnemu producentowi (George Martin) i eksperymentom Beatlesów osiągnięto niezwykłe brzmienie. W tym czasie Beatlesi eksperymentowali też z narkotykami (niekojarzonymi wtedy jednoznacznie z czymś złym i niebezpiecznym), a George Harrison zafascynował się kulturą Indii, – co znalazło odzwierciedlenie w warstwie muzycznej i tekstowej płyty. Paul Mc Cartney wpadł na pomysł, żeby album prezentował nagrania fikcyjnej grupy – Klubu Samotnych Serc Sierżanta Pieprza i zawierał takie nagrania, jakie uznają za ciekawe sami artyści – nie firma fonograficzna czy producent. Utwory miały być połączone tak, aby zmusić słuchaczy do zapoznania się z całością albumu – do tej pory płyty były zbiorami pojedynczych piosenek.
The Beatles – Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band. Czerwiec 1967 r.
- Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band
- With a Little Help From My Friends
- Lucy In The Sky With Diamonds
- Getting Better
- Fixing A Hole
- She’s Leaving Home
- Being For Benefit Of Mr. Kite!
- Within You Without You
- When I’m Sixty-Four
- Lovely Rita
- Good Morning Good Morning
- Sgt. Pepper’s Lonely Heart Clubs Band (Reprise)
- A Day In The Life
Pierwsze utwory nagrane w czasie sesji, będące nawiązaniem do wspomnień z dzieciństwa – Strawberry Fields Forever i Penny Lane – zostały wydane na singlu i ostatecznie nie znalazły się na albumie. Utwór tytułowy utrzymany jest w jarmarczno-wodewilowym stylu, uzupełniony o sekcję instrumentów dętych i odgłosy publiczności – tak, jakbyśmy znaleźli się w cyrku lub na ulicznym festynie, a zespół zaprasza do wspólnej zabawy. Cała płyta to eksperymenty z nagrywaniem (wtedy w użyciu był 4 ścieżkowy magnetofon studyjny – obecnie zwykle używa się 16 lub 32 ścieżek) i mieszanka stylów muzycznych. With a Little… – zaśpiewane przez Ringo i Lucy In The Sky… – zainspirowane rysunkiem syna Lennona (a nie jak powszechnie uznano LSD), i zapraszające do rozwijania wyobraźni oraz Getting Better i Fixing… brzmią nowatorsko. She’s Leaving Home nieco wyłamuje się z tej konwencji (brzmi jak „stare” nagrania Beatlesów) i porusza problem ucieczek młodzieży z domów oraz konfliktu pokoleń. Being For… to już muzyczna uczta i eksperyment zainspirowany plakatem ze sklepu ze starociami oraz wesołym miasteczkiem i cyrkiem, a Within You… to hołd Harrisona sitarowi i muzyce Indii. When I’m Sixty Four to zadziwiająco dojrzałe, jak na dwudziestokilkulatków, spojrzenie na miłość i starość, eksperymentalne Lovely Rita (z pozdrowieniami dla pań ze straży parkingowej w Londynie) i Good Morning… z odgłosami różnych zwierząt uzupełniają album. Reprise ma go zamknąć jako show – ale po niej następuje jeden z najpiękniejszych utworów Beatlesów – A Day In The Life (przez kilka lat na indeksie BBC) – refleksja na temat życia i śmierci oparta na artykułach z lokalnej gazety, składająca się z dwóch części (Lennona i Mc Cartneya) i zakończona kakofonią dźwięków, pętlą muzyczną i sygnałem o częstotliwości słyszalnej dla psa, a nie dla ludzi – w ogóle cała ta płyta to piękny przykład wykorzystania pomysłów z życia codziennego do tworzenia sztuki, a zarazem zaproszenie do życia wypełnionego pasją, emocjami i radością.
Nowatorskie było też opakowanie płyty – rozkładana obwoluta z dodatkami do samodzielnej zabawy (m.in. wycinane wąsy) i po raz pierwszy w historii fonografii wydrukowanymi tekstami piosenek oraz okładka przedstawiająca Orkiestrę (czyli Beatlesów) w kolorowych uniformach w otoczeniu postaci wybranych przez nich (min. Marylin Monroe, Fred Astaire, Bob Dylan, Albert Einstein), ale także krzaczków konopi i lalki z pozdrowieniami dla Rolling Stonesów oraz postaciami Beatlesów z początku kariery. Pomimo obaw, czy płyta będzie dobrze przyjęta, szybko stała się bardzo popularna, zyskała przychylność krytyki i stała się inspiracją dla wielu muzyków.
Ja słuchając tej płyty zawsze wspominam Briana Epsteina, który zmarł w wyniku przedawkowania leków niecałe trzy miesiące po jej premierze. Przez ponad pięć lat był ich managerem i to on tak naprawdę ich odkrył, wymyślił ich image, doprowadził do podpisania kontraktu płytowego z EMI, dbał o wszystkie aspekty ich działalności – tak naprawdę to ich stworzył i wypromował. Sami Beatlesi uważali go za przyjaciela i mentora – jego rolę dobitnie pokazały wydarzenia następnych 2-3 lat i rozpad zespołu. Epstein był homoseksualistą (co w ówczesnej Anglii było przestępstwem), a także perfekcjonistą, który bardzo źle znosił niepowodzenia, co w połączeniu ze stresem doprowadziło do lekomanii. Nadużywał między innymi fenmetrazyny (pochodna amfetaminy, sprzedawana pod nazwą „Preludin”, obecnie wycofana ze sprzedaży), amfetaminy, morfiny, tabletek nasennych, marihuany i LSD.
Będąc u szczytu sławy i bogactwa, czuł się samotny, niezrozumiany – cierpiał na bezsenność i depresję. Dzisiaj dzięki takim wyznaniom, jak wywiad Justyny Kowalczyk coraz więcej ludzi uświadamia sobie, że na depresję może chorować każdy, bez względu na status społeczny i sytuację życiową, ale też jak ważną rolę w jej rozpoznaniu i leczeniu pełnią rodzina i znajomi – czyli najlepiej z nią walczyć „Z Niewielką Pomocą Przyjaciół”…
Zdjęcia w serwisie: www.stock.chroma.pl, www.123rf.com, archiwa autorów i redakcji